Sunday, November 05, 2006

historia nieprawdopodobnie zwyczajna. historia zwyczajnie nieprawdopodobna.

podobnie jak w filmowych kreacjach pedra almódovara moja dzisiejsza historia jest tak zwyczajna że aż nieprawdopodobna. ale od początku...

wszystko zaczęło się 23 sierpnia w samolocie linii lotniczych british airways lecącym z krakowskich balic do londynu-gatwick. moje miejsce miało numer 16F, a rząd obok mnie siedziała cała amerykańska rodzina - małżeństwo z dwójką dzieci. przez cały lot czytałem marka świetlickiego i sączyłem czerwone wino w miarę jak oddalałem się od kraju nad wisłą. w połowie lotu, pewnie gdzieś nad francją, musiałem zagościć w tej malutkiej samolotowej toalecie. (ech, czerwone wina!) do toalety była całkiem spora kolejka, więc i ja posłusznie w niej stanąłem. za mną ustawił się ten amerykanin, który cały czas siedział obok i zabawiał swoją córeczkę. jak to mam w zwyczaju - zagadałem. i pogadaliśmy. najpierw po angielsku, a potem, kiedy amerykanin okazał się krakusem, po polsku. człowiek ten przedstawił się jako adam bentkowski i wyemigrował do stanów zjednoczonych w latach 80 gdzie osiedlił się i ożenił. ja opowiedziałem mu o uwc i stypendium na sfu w vancouver. pan adam na to: "mam przyjaciela w vancouver. geologa".

i tak się zaczęło. po skorzystaniu z toaelty, wypiliśmy jeszcze jedno czerwone wino, wymieniliśmy adresy elektroniczne (bo prawdziwych adresów się w dzisiejszych czasach nie wymienia) i rozeszliśmy się na ruchliwym lotnisku w gatwick. tak się zaczęło i tutaj też mogło się skończyć. ale się nie skończyło.

jak tylko dostałem się do vancouver i w miarę osiedliłem w pokoju numer B2053 napisałem do pana adama z prośbą o kontakt do geologa. po tygodniu odpisał mi, że najpierw musi otrzymać jego zgodę na udostępnienie danych (dokąd świat zmierza, cholera jasna?), a po dwóch dostałem adres (elektroniczny, rzecz najjaśniejsza) geologa. geolog nazywa się piotr lutyński.

podekscytowany napisałem do pana piotra jak najszybciej i po kilku dniach dostałem odpowiedź. słowem trzy zdania. przykro mi grzegorz, jestem teraz w peru na ekspedycji, ale chętnie się z tobą spotkam po 25 października, bo wtedy wracam. numer telefonu. piotr lutyński. ani słowa więcej, ani słowa mniej.

nic, pomyślałem, na tym pewnie się skończy. ale nie! po 25tym skontaktowałem się z piotrem i zostałem zaproszony na kolację i tzw. 'kawowanie'. no to co? no to pojechałem. autobus 145 - żółta nitka skytrain - aUtobus 22 i jestem na sherbrooke street gdzie mieszka piotr lutyński (jak tylko jest w vancouver) wraz z rodziną.

dom piotra jest stary, ale magiczny. cały drewniany. w domu paliły się świece. pełno było obrazów i atmosfera była trochę tak jak u witkacego w zakopanem. słowo. nawet piotr kupił na jednej ze swoich niezliczonych podróży w argentynie orginał obrazu witkacego...

pogadaliśmy. pojedliśmy. pokawowaliśmy. było przepmile. i tak sobie myślę, że tylko dla tych nieprawdopodobnie zwyczajnych albo zwyczajnie nieprawdopodobnych chwil i znajomości warto oddychać.